9 sie 2016

Rozdział 1: Wydarzenia, w które nigdy nie uwierzono

Droga J.
Brak mi słów, aby opisać co czuje. Nie chcę i nie mogę za nic świecie w to uwierzyć.
Fakt nr 1: Spakowałam się jednego dnia i teleportowałam do Waszyngotonu. Tam starałam się znaleźć pracę dla aurorów.
Fakt nr 2: Po dwóch tygodniach dostałam swój przydział w małym oddziale w Los Angeles.
Fakt nr 3: Miasto Aniołów przyjęło mnie z otwartymi ramionami i dobrą ilością alkoholu.

*&*

Nina True Watson szybkim krokiem weszła do pomieszczenia. W małym pokoiku o jasnych ścianach znajdowało się biurko, a za nim regały z segregatorami. Gdy mężczyzna za blatem zobaczył kobietę, oderwał wzrok od notatek.
- Czego potrzebujesz? – zapytał, przyglądając się jej wyczekująco.
- Chciałam złożyć raport z ostatniego wypadu – odpowiedziała i delikatnie podniosła pliczek papierów do góry.
- Połóż go tam – odparł i wskazał miejsce na jednym z regałów. Nina nieśmiało przeszła przez pomieszczenie i odłożyła teczkę.
Już chciała wychodzić, kiedy jej dłoń zatrzymała się na klamce:
- Wiesz Jared moglibyśmy wreszcie przestać zachowywać się jak dzieci, nie uważasz? – zapytała i odwróciła się w jego stronę.
- Daj spokój – rzucił, nie przerywając zapisywanie w niebieskim notatniku. Starał się pozostać obojętny na słowa kobiety, bo podobno obojętność boli najbardziej.
- No tak, cały ty – westchnęła – Jak zwykle mający wszystko gdzieś. Pewne rzeczy jak widać się nie zmieniają.
Nina wyszła z pomieszczenia, a drzwi zamknęły się z towarzyszącym temu hukiem.

*&*

            Savannah nienawidziła weekendów. A jeszcze bardziej nienawidziła piątkowych klientów. U Josy’ ego wrzało jak zawsze, a ona wkładała całe swoje zainteresowanie w błyszczące już szklanki do whisky. W takich chwilach rozważała, czemu do cholery nie opuściła Los Angeles już dawno temu. Tkwiła w tym wszystkim, a rzeczywistość dookoła wcale jej nie odpowiadała.
            - Ej śliczna.
Sav wywróciła oczami i zwróciła się w stronę obskurnego mężczyzny który właśnie nachylał się nad barem. Nie cierpiała takich typków i z radością pozbyłaby się ich z tego świata.
            - Nalej mi tutaj czystej kotku.
Wzięła kieliszek z blatu i odwróciła się by napełnić ją alkoholem. Wiele razy rozważała zmianę pracy, jednak to zawsze kończyło się na niczym. Nie pogodziła się jeszcze z rzeczywistością. Ciągle liczyła, że w jakiś magiczny sposób jej życie się odmieni i będzie mogła się stąd wyrwać.
Bez słowa odstawiła kieliszek przed mężczyzną, nic nie mówiąc, tylko zgarniając pieniądze z blatu tak szybko jak się dało.
Jutro ponowi próbę poszukania nowej pracy.
            - Uśmiechnij się, każdemu piękniej w uśmiechu. – mężczyzna uniósł kieliszek i upił jednym haustem. Nagle zachwiał się na krześle i zanim ktokolwiek się zorientował runął na ziemię.
Sav spojrzała z ukosa na dziewczynę, która sączyła powoli swojego drinka, uśmiechając się przy tym przebiegle.
            - Nie mów, że mu się nie należało – powiedziała rudowłosa, nie patrząc w stronę Savannah.
            - Nie zaprzeczę – odparła i szeroko się uśmiechnęła. Kevin, drugi barman, kiedy mężczyzna zbyt długo się nie podnosił podszedł do niego i razem z innym kolegą wyprowadzili go na zewnątrz lokalu. Sav śledziła ich wzrokiem aż do drzwi.
            - Może jutro już nie będzie miał ochoty przywlec tutaj swojego tyłka.
            - Mam nadzieję.
Nieznajoma uśmiechnęła się, odstawiła pusty kieliszek na blat baru i wyciągnęła rękę w stronę Sav, która mocno ją uścisnęła.
            - Savannah Grey.
            - Lily Luna Potter.
*&*

Biuro Aurorów w Los Angeles było dużo mniejsze niż siedziba aurorów mieszcząca się w Londynie. Lily czekała niecierpliwe na korytarzu. Jej spotkanie z tutejszym szefem było opóźnione o pół godziny z powodu nagłego wypadku. Młoda panna Potter wykazywała się jednak brakiem cierpliwości. Krzątała się dookoła korytarza, a jej buty lekko stukały o marmurową posadzkę. Dzisiaj miała dostać przydział swoich obowiązków. Od paru dni, gdy nie miała nic konkretnego do roboty nękały ją myśli. A przecież przyjechała tutaj by się od nich odciąć.
            Kiedy w korytarzu pojawiła się kobieta, Lily aż podskoczyła ze zniecierpliwienia. Ta jednak zatrzymała się przed drzwiami do gabinetu i popatrzyła na rudowłosą.
            - Lily Luna, tak? – zapytała spoglądając z ukosa na teczkę. Potter pokiwała lekko głową.
            - Miło mi cię poznać. Jestem Nina True Watson i tutaj masz listę swoich obowiązków. Zaczynasz od jutra, jak na pierwszy dzień przystało nie spóźnij się.
            - Och, a myślałam, że tutaj w zwyczaju jest się spóźniać.
To by było na tyle z zawierania przyjaznych znajomości, pomyślała Lily. Jej rozmówczyni jednak tylko uśmiechnęła się i wsadziła ręce do kieszeni spodni.
            - Tylko jeśli aspirujesz na Szefa Biura.
            - Dobrze wiedzieć na przyszłość – odpowiedziała Lily z uśmiechem i spojrzała na teczkę. Kobieta z którą rozmawiała wydawała się być tylko parę lat starsza od niej. Miała ciemno brązowe włosy i radosne iskierki w oczach.
            - Gabinety aurorów znajduj się po tamtej stronie – powiedziała Nina i wskazała drzwi najbardziej na lewo – A naprzeciwko nich jest wejście do siłowni. Gdy skierujesz się na sam dół korytarza trafisz do sali  ćwiczebnej. Tutaj zaś jest wejście do sali wykładowej. Wiem, że nie jest to tak imponująca siedziba jak ta w Londynie, ale mam nadzieję, że się tutaj odnajdziesz.
            - Ilu aurorów tutaj pracuje?
            - Jest nas łącznie sześciu.
Lily wiedziała na co się pisała wybierając Los Angeles jako miejsce jej nowej pracy. Mogła jeszcze udać się do Chicago, jednak coś podpowiadało jej by wybrać miasto, gdzie dzieje się mniej. Los Angeles było terenem mugoli. Z tego co słyszała, mało czarodziejów to mieszkało, a magiczne zjawiska działy się raz na dekadę. Podobno miało to swoją historię, której ona jak na razie wcale nie chciała słuchać.
            - Nie rób takiej miny Potter. W cale nie jest tak nudno jak ci się wydaje – powiedziała Nina i złożyła ręce na piersi – W każdym razie muszę już lecieć i zająć się pracą. Do zobaczenia jutro rano.
Nina uśmiechnęła się i ruszyła korytarzem do sali dla aurorów.
            - Miło było poznać – rzuciła cicho Lily Luna po czym odwróciła się i poszła w stronę wyjścia. Miała jeszcze jeden nudny dzień przed sobą zanim będzie mogła zająć się czymś porządnym.

*&*

            Mieszkanie na poddaszu zawsze było jej marzeniem. Dlatego teraz wchodziła do swojego apartamentu z uśmiechem na twarzy. Dużo okno w jej domu pozwalało na podziwianie całej panoramy Los Angeles. Czuła się tutaj wreszcie wolna.
            Rzuciła teczkę na biurko i z westchnieniem usiadła na dużym fotelu. Rozejrzała się dokoła z konsternacją. Na razie nie miała kiedy zakupić wszystkich mebli. Jej miejscem spania był materac pod oknem. A ubrania były ułożone na dnie szafy, czekając aż ktoś poukłada je na półce. Jedyne miejsce które było w pełni zagospodarowane to był regał na książki.
            Mimo tego całego bałaganu i niedokończenia Lily lubiła to miejsce. Drewniane wykończenie dodawało mu niesamowitego uroku. Sprawiało że czuła się tutaj bezpiecznie.
            Spojrzenie Lily umknęło na plik listów leżący na biurku. Wstała z fotela i podeszła do niego. Wzięła do ręki koperty i odczytała tylko imiona. Hugo. Albus. Rodzice. Rose. James.  Nie była zdziwiona tym, że ich sowy odnalazły jej mieszkanie. To były przeklęcie mądre stworzenia. Jednak ze zdziwieniem spojrzała na ostatnią kopertę. Czego do cholery mogła chcieć od niej Victorie Weasley?
            Niech diabli wezmą to wszystko, pomyślała rozrywając kopertę. Miała tutaj przyjechać i zacząć wszystko od nowa. Odciąć się od tego powalonego życia, które wiodła w Londynie. Tymczasem nie cały tydzień po przyjeździe do Los Angeles dawała się wodzić Victorii za nos.

Droga Lily!
Jak cholera!
Zapewne zastanawiasz się dlaczego piszę do Ciebie ten list. Biorąc pod uwagę nasze ostatnie spotkanie…
Głupie pieprzenie, pomyślała Lily po czym różdżką spaliła list od Victorie. Spalone skrawki papieru rozsypały się po jej podłodze. Potter chwyciła tylko leżącą skórzaną kurtkę i wyszła z mieszkania.

*&*

            - Wiesz, jeżeli zamierzasz wypić jeszcze jeden kieliszek, będę czuła się zobowiązana żeby odwieść cię do domu.
Lily uśmiechnęła się krzywo znad swojej szklany. Zabawne jak przez krótki czas alkohol stał się jej dobrym sojusznikiem. Delikatnie obróciła naczynie w dłoni po czym wyzywająco spojrzała na rozmówczynię. Savannah pokręciła głową z niedowierzeniem i zwróciła się do mężczyzny obok aby podać mu jego zamówienie. Lily zaś podniosła się delikatnie na krześle i sięgnęła za ladę po długopis.
            - Co robisz? – zapytała Savannah i zjechała Potter wzrokiem. Rudowłosa nabazgrała parę słów na kartce i podsunęła ją barmance.
            - Chyba musisz wiedzieć gdzie mnie odwieść prawda? A póki jeszcze tutaj jesteśmy, poproszę podwójną whisky.
            Sav pokręciła głową i z westchnieniem nalała jej następną porcję.
            - Wiesz, że gdyby nie to, że odnoszę wrażenie, że moje odmowa nie powstrzymała by cię przed następną kolejką, nie nalałabym ci więcej alkoholu, prawda?
Lily uśmiechnęła się i chwyciła szklankę w dłoń.
            - Twoje zdrowie piękna.

*&*

            Miała piętnaście lat kiedy wypiła o jedną szklankę za dużo ognistej whisky. Ledwo pamiętała jak James ze Albusem donieśli ją do jej pokoju. Szczerze mówiąc. Wcale tego nie pamiętała. Tylko z opowieści braci słyszała co się później działo tej nocy. Mama i tata nigdy się nie dowiedzieli. Młodzi Potterowie, mimo wszystkiego co ich dzieliło umieli dochować wszystkich swoich tajemnic.
            Światło było uciążliwe. I nieprzyjemnie ją łaskotało. W głowie kołatały jej dzwony. Lily jęknęła głośno, co zabrzmiało jakby ktoś rąbnął ją garnkiem w czoło.
            - Jak się spało księżniczko?
Nagle wszystko zaczęło do niej docierać. Potter otworzyła swoje oczy i na chwilę wstrzymała oddech.
            - Cholera – krzyknęła i usiadła gwałtownie na prowizorycznym łóżku. Nie było to za dobre dla jej obecnego staniu i od razu zachciało jej się wymiotować.
Savannah siedziała z nogami przewieszonymi na jej zielonym krześle i zawadiacko uśmiechała się do niej znad książki.
            - Nie powiem, żeby ci się nie należało.
            - Która godzina? – zapytała Lily i wykorzystując każdy swój mięsień podniosła się z materaca.
            - Dochodzi dziewiąta. Dokąd--?
Lily już pędziła do łazienki potykając się o buty leżące na dywanie. Miała dziesięć minut do tego by znaleźć się w pracy.
            - Muszę być zaraz w pracy – krzyknęła przez drzwi do Savannah. Dopiero powoli zaczęło do niej dochodzić jak bardzo dziwna była ta sytuacja. Jednak nie miała czasu na dokładne analizowanie tego, czemu ubiegłego wieczora sprowadziła do swojego domu obcą barmankę.
            Kiedy chwilę później wyszła spod prysznica Savannah siedziała w miejscu w którym Lily ją zostawiła. Spojrzała na zegarek i głośno jęknęła. Miała pięć minut, a ból głowy nadal dawał się we znaki.
            - Gdzie moja cholerna różdżka?
            - Leży na biurku – powiedziała barmanka nie odrywając się od lektury. Lily była w połowie drogi do biurka gdy w pełni pojęła znaczenie słów kobiety. Powoli odwróciła się w stronę Savannah.
            - Czy ty właśnie…
Savannah zamknęła dramatycznie książkę i spojrzała z rozbawieniem na Lily.
            - Moja matka była czarownicą.
Lily pokiwała w odpowiedzi głową, jej mózg odurzony alkoholem nie pracował tak szybko jak powinien. 
            - Po za tym, wczoraj w barze wyciągnęłaś swoją różdżkę i chciała się pojedynkować z jednym facetem. Nie wiem czy dobrze słyszałam, ale czarodzieje raczej nie powinni obnosić się ze swoimi zdolnościami, czyż nie?
Lily przygryzła wargę i pokiwała głową.
            - Nie martw się złotko. Sytuacja załagodzona. Nie był on wcale mniej pijany od ciebie. Co jednak nie zmienia faktu, że musiałam poświęcić swój cenny czas i przywlec tu twój tyłek. – Savannah podniosła się z krzesła i odłożyła książkę na biurko.
            - Na kartce masz mój telefon. Jesteś mi winna przysługę za uratowanie cię z opresji. Albo powstrzymanie przed jakimiś złymi konsekwencjami. Choć patrząc na ciebie, to wyglądasz na kogoś kto uwielbia pakować się w kłopoty. Albo może to kłopoty po prostu cię uwielbiają?

Z tymi słowami Savannah uśmiechnęła się do niej i opuściła mieszkanie. 

1 komentarz:

  1. Twoje zgłoszenie zostało rozpatrzone pozytywnie.
    Pozdrawiam, Equmiri
    stowarzyszenie-harryegopottera.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Layout by Yassmine