Droga J.
Brak mi słów, aby opisać co czuje. Nie
chcę i nie mogę za nic świecie w to uwierzyć.
Fakt nr 1: Spakowałam się jednego dnia
i teleportowałam do Waszyngotonu. Tam starałam się znaleźć pracę dla aurorów.
Fakt nr 2: Po dwóch tygodniach
dostałam swój przydział w małym oddziale w Los Angeles.
Fakt nr 3: Miasto Aniołów przyjęło
mnie z otwartymi ramionami i dobrą ilością alkoholu.
*&*
Nina
True Watson szybkim krokiem weszła do pomieszczenia. W małym pokoiku o jasnych
ścianach znajdowało się biurko, a za nim regały z segregatorami. Gdy mężczyzna
za blatem zobaczył kobietę, oderwał wzrok od notatek.
- Czego potrzebujesz? – zapytał, przyglądając się
jej wyczekująco.
- Chciałam złożyć raport z ostatniego wypadu –
odpowiedziała i delikatnie podniosła pliczek papierów do góry.
- Połóż go tam – odparł i wskazał miejsce na jednym
z regałów. Nina nieśmiało przeszła przez pomieszczenie i odłożyła teczkę.
Już
chciała wychodzić, kiedy jej dłoń zatrzymała się na klamce:
- Wiesz Jared moglibyśmy wreszcie przestać
zachowywać się jak dzieci, nie uważasz? – zapytała i odwróciła się w jego
stronę.
- Daj spokój – rzucił, nie przerywając zapisywanie w
niebieskim notatniku. Starał się pozostać obojętny na słowa kobiety, bo podobno
obojętność boli najbardziej.
- No tak, cały ty – westchnęła – Jak zwykle mający
wszystko gdzieś. Pewne rzeczy jak widać się nie zmieniają.
Nina
wyszła z pomieszczenia, a drzwi zamknęły się z towarzyszącym temu hukiem.
*&*
Savannah nienawidziła weekendów. A
jeszcze bardziej nienawidziła piątkowych klientów. U Josy’ ego wrzało jak
zawsze, a ona wkładała całe swoje zainteresowanie w błyszczące już szklanki do
whisky. W takich chwilach rozważała, czemu do cholery nie opuściła Los Angeles
już dawno temu. Tkwiła w tym wszystkim, a rzeczywistość dookoła wcale jej nie
odpowiadała.
- Ej śliczna.
Sav
wywróciła oczami i zwróciła się w stronę obskurnego mężczyzny który właśnie
nachylał się nad barem. Nie cierpiała takich typków i z radością pozbyłaby się
ich z tego świata.
- Nalej mi tutaj czystej kotku.
Wzięła kieliszek z blatu i odwróciła się by napełnić
ją alkoholem. Wiele razy rozważała zmianę pracy, jednak to zawsze kończyło się
na niczym. Nie pogodziła się jeszcze z rzeczywistością. Ciągle liczyła, że w
jakiś magiczny sposób jej życie się odmieni i będzie mogła się stąd wyrwać.
Bez
słowa odstawiła kieliszek przed mężczyzną, nic nie mówiąc, tylko zgarniając
pieniądze z blatu tak szybko jak się dało.
Jutro
ponowi próbę poszukania nowej pracy.
- Uśmiechnij się, każdemu piękniej w
uśmiechu. – mężczyzna uniósł kieliszek i upił jednym haustem. Nagle zachwiał
się na krześle i zanim ktokolwiek się zorientował runął na ziemię.
Sav
spojrzała z ukosa na dziewczynę, która sączyła powoli swojego drinka,
uśmiechając się przy tym przebiegle.
- Nie mów, że mu się nie należało –
powiedziała rudowłosa, nie patrząc w stronę Savannah.
- Nie zaprzeczę – odparła i szeroko
się uśmiechnęła. Kevin, drugi barman, kiedy mężczyzna zbyt długo się nie
podnosił podszedł do niego i razem z innym kolegą wyprowadzili go na zewnątrz
lokalu. Sav śledziła ich wzrokiem aż do drzwi.
- Może jutro już nie będzie miał
ochoty przywlec tutaj swojego tyłka.
- Mam nadzieję.
Nieznajoma
uśmiechnęła się, odstawiła pusty kieliszek na blat baru i wyciągnęła rękę w
stronę Sav, która mocno ją uścisnęła.
- Savannah Grey.
- Lily Luna Potter.
*&*
Biuro Aurorów w Los Angeles było dużo mniejsze niż siedziba
aurorów mieszcząca się w Londynie. Lily czekała niecierpliwe na korytarzu. Jej
spotkanie z tutejszym szefem było opóźnione o pół godziny z powodu nagłego
wypadku. Młoda panna Potter wykazywała się jednak brakiem cierpliwości.
Krzątała się dookoła korytarza, a jej buty lekko stukały o marmurową posadzkę. Dzisiaj
miała dostać przydział swoich obowiązków. Od paru dni, gdy nie miała nic
konkretnego do roboty nękały ją myśli. A przecież przyjechała tutaj by się od
nich odciąć.
Kiedy w korytarzu pojawiła się
kobieta, Lily aż podskoczyła ze zniecierpliwienia. Ta jednak zatrzymała się
przed drzwiami do gabinetu i popatrzyła na rudowłosą.
- Lily Luna, tak? – zapytała
spoglądając z ukosa na teczkę. Potter pokiwała lekko głową.
- Miło mi cię poznać. Jestem Nina
True Watson i tutaj masz listę swoich obowiązków. Zaczynasz od jutra, jak na
pierwszy dzień przystało nie spóźnij się.
- Och, a myślałam, że tutaj w
zwyczaju jest się spóźniać.
To
by było na tyle z zawierania przyjaznych znajomości, pomyślała Lily. Jej
rozmówczyni jednak tylko uśmiechnęła się i wsadziła ręce do kieszeni spodni.
- Tylko jeśli aspirujesz na Szefa
Biura.
- Dobrze wiedzieć na przyszłość –
odpowiedziała Lily z uśmiechem i spojrzała na teczkę. Kobieta z którą
rozmawiała wydawała się być tylko parę lat starsza od niej. Miała ciemno
brązowe włosy i radosne iskierki w oczach.
- Gabinety aurorów znajduj się po
tamtej stronie – powiedziała Nina i wskazała drzwi najbardziej na lewo – A
naprzeciwko nich jest wejście do siłowni. Gdy skierujesz się na sam dół
korytarza trafisz do sali ćwiczebnej.
Tutaj zaś jest wejście do sali wykładowej. Wiem, że nie jest to tak imponująca
siedziba jak ta w Londynie, ale mam nadzieję, że się tutaj odnajdziesz.
- Ilu aurorów tutaj pracuje?
- Jest nas łącznie sześciu.
Lily wiedziała na co się pisała wybierając Los
Angeles jako miejsce jej nowej pracy. Mogła jeszcze udać się do Chicago, jednak
coś podpowiadało jej by wybrać miasto, gdzie dzieje się mniej. Los Angeles było
terenem mugoli. Z tego co słyszała, mało czarodziejów to mieszkało, a magiczne zjawiska
działy się raz na dekadę. Podobno miało to swoją historię, której ona jak na
razie wcale nie chciała słuchać.
- Nie rób takiej miny Potter. W cale
nie jest tak nudno jak ci się wydaje – powiedziała Nina i złożyła ręce na piersi
– W każdym razie muszę już lecieć i zająć się pracą. Do zobaczenia jutro rano.
Nina
uśmiechnęła się i ruszyła korytarzem do sali dla aurorów.
- Miło było poznać – rzuciła cicho
Lily Luna po czym odwróciła się i poszła w stronę wyjścia. Miała jeszcze jeden
nudny dzień przed sobą zanim będzie mogła zająć się czymś porządnym.
*&*
Mieszkanie na poddaszu zawsze było jej marzeniem. Dlatego
teraz wchodziła do swojego apartamentu z uśmiechem na twarzy. Dużo okno w jej
domu pozwalało na podziwianie całej panoramy Los Angeles. Czuła się tutaj
wreszcie wolna.
Rzuciła teczkę na biurko i z westchnieniem usiadła na
dużym fotelu. Rozejrzała się dokoła z konsternacją. Na razie nie miała kiedy
zakupić wszystkich mebli. Jej miejscem spania był materac pod oknem. A ubrania
były ułożone na dnie szafy, czekając aż ktoś poukłada je na półce. Jedyne
miejsce które było w pełni zagospodarowane to był regał na książki.
Mimo tego całego bałaganu i niedokończenia Lily lubiła to
miejsce. Drewniane wykończenie dodawało mu niesamowitego uroku. Sprawiało że
czuła się tutaj bezpiecznie.
Spojrzenie Lily umknęło na plik listów leżący na biurku.
Wstała z fotela i podeszła do niego. Wzięła do ręki koperty i odczytała tylko
imiona. Hugo. Albus. Rodzice. Rose. James. Nie była zdziwiona tym, że ich sowy odnalazły
jej mieszkanie. To były przeklęcie mądre stworzenia. Jednak ze zdziwieniem
spojrzała na ostatnią kopertę. Czego do cholery mogła chcieć od niej Victorie
Weasley?
Niech diabli wezmą to wszystko, pomyślała rozrywając
kopertę. Miała tutaj przyjechać i zacząć wszystko od nowa. Odciąć się od tego
powalonego życia, które wiodła w Londynie. Tymczasem nie cały tydzień po
przyjeździe do Los Angeles dawała się wodzić Victorii za nos.
Droga Lily!
Jak cholera!
Zapewne zastanawiasz się dlaczego piszę do Ciebie
ten list. Biorąc pod uwagę nasze ostatnie spotkanie…
Głupie pieprzenie,
pomyślała Lily po czym różdżką spaliła list od Victorie. Spalone skrawki
papieru rozsypały się po jej podłodze. Potter chwyciła tylko leżącą skórzaną
kurtkę i wyszła z mieszkania.
*&*
- Wiesz, jeżeli zamierzasz wypić jeszcze jeden kieliszek,
będę czuła się zobowiązana żeby odwieść cię do domu.
Lily uśmiechnęła się
krzywo znad swojej szklany. Zabawne jak przez krótki czas alkohol stał się jej
dobrym sojusznikiem. Delikatnie obróciła naczynie w dłoni po czym wyzywająco
spojrzała na rozmówczynię. Savannah pokręciła głową z niedowierzeniem i
zwróciła się do mężczyzny obok aby podać mu jego zamówienie. Lily zaś podniosła
się delikatnie na krześle i sięgnęła za ladę po długopis.
- Co robisz? – zapytała Savannah i zjechała Potter
wzrokiem. Rudowłosa nabazgrała parę słów na kartce i podsunęła ją barmance.
- Chyba musisz wiedzieć gdzie mnie odwieść prawda? A póki
jeszcze tutaj jesteśmy, poproszę podwójną whisky.
Sav pokręciła głową i z westchnieniem nalała jej następną
porcję.
- Wiesz, że gdyby nie to, że odnoszę wrażenie, że moje
odmowa nie powstrzymała by cię przed następną kolejką, nie nalałabym ci więcej
alkoholu, prawda?
Lily uśmiechnęła się i
chwyciła szklankę w dłoń.
- Twoje zdrowie piękna.
*&*
Miała piętnaście lat kiedy wypiła o jedną szklankę za
dużo ognistej whisky. Ledwo pamiętała jak James ze Albusem donieśli ją do jej
pokoju. Szczerze mówiąc. Wcale tego nie pamiętała. Tylko z opowieści braci
słyszała co się później działo tej nocy. Mama i tata nigdy się nie dowiedzieli.
Młodzi Potterowie, mimo wszystkiego co ich dzieliło umieli dochować wszystkich
swoich tajemnic.
Światło było uciążliwe. I nieprzyjemnie ją łaskotało. W
głowie kołatały jej dzwony. Lily jęknęła głośno, co zabrzmiało jakby ktoś
rąbnął ją garnkiem w czoło.
- Jak się spało księżniczko?
Nagle wszystko zaczęło
do niej docierać. Potter otworzyła swoje oczy i na chwilę wstrzymała oddech.
- Cholera – krzyknęła i usiadła gwałtownie na prowizorycznym
łóżku. Nie było to za dobre dla jej obecnego staniu i od razu zachciało jej się
wymiotować.
Savannah siedziała z
nogami przewieszonymi na jej zielonym krześle i zawadiacko uśmiechała się do
niej znad książki.
- Nie powiem, żeby ci się nie należało.
- Która godzina? – zapytała Lily i wykorzystując każdy
swój mięsień podniosła się z materaca.
- Dochodzi dziewiąta. Dokąd--?
Lily już pędziła do
łazienki potykając się o buty leżące na dywanie. Miała dziesięć minut do tego
by znaleźć się w pracy.
- Muszę być zaraz w pracy – krzyknęła przez drzwi do
Savannah. Dopiero powoli zaczęło do niej dochodzić jak bardzo dziwna była ta
sytuacja. Jednak nie miała czasu na dokładne analizowanie tego, czemu ubiegłego
wieczora sprowadziła do swojego domu obcą barmankę.
Kiedy chwilę później wyszła spod prysznica Savannah
siedziała w miejscu w którym Lily ją zostawiła. Spojrzała na zegarek i głośno
jęknęła. Miała pięć minut, a ból głowy nadal dawał się we znaki.
- Gdzie moja cholerna różdżka?
- Leży na biurku – powiedziała barmanka nie odrywając się
od lektury. Lily była w połowie drogi do biurka gdy w pełni pojęła znaczenie
słów kobiety. Powoli odwróciła się w stronę Savannah.
- Czy ty właśnie…
Savannah zamknęła
dramatycznie książkę i spojrzała z rozbawieniem na Lily.
- Moja matka była czarownicą.
Lily pokiwała w
odpowiedzi głową, jej mózg odurzony alkoholem nie pracował tak szybko jak
powinien.
- Po za tym, wczoraj w barze wyciągnęłaś swoją różdżkę i
chciała się pojedynkować z jednym facetem. Nie wiem czy dobrze słyszałam, ale
czarodzieje raczej nie powinni obnosić się ze swoimi zdolnościami, czyż nie?
Lily przygryzła wargę i
pokiwała głową.
- Nie martw się złotko. Sytuacja załagodzona. Nie był on
wcale mniej pijany od ciebie. Co jednak nie zmienia faktu, że musiałam
poświęcić swój cenny czas i przywlec tu twój tyłek. – Savannah podniosła się z
krzesła i odłożyła książkę na biurko.
- Na kartce masz mój telefon. Jesteś mi winna przysługę
za uratowanie cię z opresji. Albo powstrzymanie przed jakimiś złymi
konsekwencjami. Choć patrząc na ciebie, to wyglądasz na kogoś kto uwielbia
pakować się w kłopoty. Albo może to kłopoty po prostu cię uwielbiają?
Z tymi słowami Savannah
uśmiechnęła się do niej i opuściła mieszkanie.
Twoje zgłoszenie zostało rozpatrzone pozytywnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Equmiri
stowarzyszenie-harryegopottera.blogspot.com