Droga
J.
Te
wyprawy z pracownikami Ministerstwa są naprawdę cholernie nudne. Na mojej
pierwszej misji mieliśmy zbadać teren jakiejś starej mugolskiej posiadłości.
Spędziliśmy tam całe popołudnie, jak oni przeprowadzali te swoje abra kadabra i
wróciliśmy z niczym. Muszę przyznać, że ciągnęło się to za nami ponad miesiąc.
Dopiero pod koniec października udało nam się odnaleźć to czego tego tak
zawzięcie szukali, a mianowicie jakiś stary, zaklęty magicznie medalion
należący do czarownicy, która przeklęła go, gdy jej dziecko zmarło. Nikt jednak
nie wie jaka to klątwa i oprócz tego, że wykryły go czujniki ministerstwa, to
nie robi nic złego.
Dzisiaj
wypada noc duchów. Pamiętam, że w
Hogwarcie uwielbiałaś Halloween.
Siedziała na
swoim materacu, plecami oparta o ścianę. Obok niej była Savannah, która właśnie
zajmowała się otwieraniem drugiej butelki wina. Lily obracała w dłoni
kieliszek.
- Nigdy nie
sądziłam, że tak bardzo posmakuje mi mugolski alkohol.
Panna Potter powoli przyzwyczajać
się do Los Angeles. Polubiła wieczorne spacery ulicami, oraz pstrokate witryny
sklepów. Całe to ruchliwe życie tutaj stało się dla niej swego rodzaju
wybawieniem. W dźwiękach samochodów, w krzykach przechodnich powoli na nowo się
odbudowywała.
-
Jest całkiem niezły, choć ciężko dorównać Miodowemu Piwu w Trzech Miotłach.
Lily zerknęła na nią z ukosa i
wypiła duży łyk ze swojego kieliszka, po czym na powrót utkwiła spojrzenie w
Savannah.
-
Jestem ciekawa. Jestem tak cholernie ciekawa.
Sav wywróciła oczami i nalała jej
kolejną lampkę oraz dopełniła swoją szklankę, a butelkę odstawiła nad nie, na
parapet.
-
Opowiedz mi swoją historię, proszę – powiedziała Lily cichym głosem, pełnym
zainteresowania.
-
Moja matka urodziła się w Meksyku, jednak w wieku siedmiu lat wraz z rodzicami
przeprowadziła się do Londynu, z uwagi na pracę dziadka w brytyjskim
Ministerstwie Magii jako Ambasador południowo amerykańskich czarodziei. W wieku
jedenastu lat dostała list z Hogwartu i domyślasz się reszty historii. Poznała
tam przystojnego czarodzieja, wzięli ślub, urodziło im się pierwsze dziecko, po
paru drugie trzecie, aż w dwa tysiące ósmym na świat przyszłam ja. I okazałam
się być największym możliwym zawodem.
-
Jesteś charłakiem – powiedziała cicho Lily, na co Savannah przytaknęła głową.
-
A oni nigdy się z tym nie pogodzili. Nigdy nie dostałam swojego listu do
Hogwartu. Pamiętam, jak moje rodzeństwo się cieszyło, gdy otrzymali swoje.
-
Co było potem?
-
Oczywiście, od kiedy byłam mała i nie wykazywałam żadnych zdolności magicznych,
to już wtedy posyłali mnie do mugolskich szkół. Mimo wszystko lubiłam tam
chodzić. Do szesnastego roku życia uczyłam się w Edynburgu. Jednego dnia
wyjechałam to Los Angeles nie mówiąc im nic.
-
Nikt nigdy cię nie szukał? Przecież miałaś tylko szesnaście lat. Jak udało ci
się odnaleźć w świecie mugoli?
-
Kiedy jeszcze mieszkałam w Szkocji, nawiązałam parę szczególnie przydatnych
znajomości. Nie zawsze działałam zgodnie z prawem, by zdobyć to czego chciałam.
Niestety mam talent do zamków, że każdy się przede mną otwiera. Udało mi się
uzbierać przez to pewną sumę i kupić fałszywe dokumenty. Przyleciałam tu,
wynajęłam apartament. Uczyłam się sama trochę, potem poszłam, z tymi
podrobionymi dokumentami, na kalifornijski uniwersytet i na razie robię sobie
życiową przerwę pracując w zwykłym barze.
Lily
złamała ją za rękę i uśmiechnęła się w stronę dziewczyny.
-
Przykro mi z powodu twoich rodziców i rodzeństwa Sav, albo jak inaczej mam cię
nazywać?
-
Zostańmy przy Sav – odpowiedziała lekko dziewczyna i posłała rudowłosej lekki
uśmiech.
Po połowie
drugiej butelki Savannah zasnęła zwinięta w kłębek na materacu obok Lily. Panna
Potter leżała jednak nie mogąc zasnąć i wpatrywała się w sufit. Spojrzała z
ukosa na zegarek ustawiony na jej biurku. Było piętnaście po północy.
Wiedziała, że musi jutro rano wstać do pracy, więc spotkały się z Sav już po
południu by świętować magiczną noc duchów. Dziewczyna nie mogła być
szczęśliwsza, że w tej całej plątaninie swojego życia odnalazła Savannah.
Cicho, by nie
obudzić brunetki wstała z materaca. Idąc przez pokój zgarnęła swoją różdżkę
oraz czarną, skórzaną kurtkę wiszącą na wieszaku. Jak najciszej otworzyła dziwi
i wyszła przez próg, zamykając za sobą mieszkanie.
Wzięła głęboki
oddech i starała się okiełznać swój umysł. Po cichu otworzyła lokum na drugim
piętrze i przeszła przez próg tonąc w ciemnościach. Dotarła do salonu, w którym
stał ceglasty kominek. Ostrożnie weszła do środka i wyjęła z kieszeni woreczek
z proszkiem fiuu. Tylko delikatny szum i lekkim rozbłysk towarzyszył znikaniu
Lily Potter z Los Angelese.
Dolinę Godryka przywitała
ją chłodem. Lily otuliła się ramionami i rozejrzała w dookoła. Cmentarzy
wydawał się opuszczony o tej godzinie. Dziewczyna ostrożnie ruszyła wzdłuż
alejek. Wiedziała, że kilometr dalej w jej rodzinnym domu na pewno zebrali się
goście. Pewnie James wraz z Alice siedzieli przed kominkiem i rozprawiali z ich
matką o ostatnich wydarzeniach w Quidditchu. Prawdopodobnie pojawiła się też
Hermiona wraz z Ronem oraz Hugo i Rose. Domyślała się, że musi być tam również
i Teddy. Na tę myśl pokręciła głową i skupiła się na nazwiskach zdobiących
nagrobki, które mijała.
Kiedy była mała lubiła uczyć się
ich na pamięć. Kojarzyła ile osób, ile historii dzieli je od zobaczenia
dziadków.
Grób
Potterow przyozdobiony był różnymi wiązankami. W rocznice śmierci zawsze
odwiedzało ich wiele osób. Czasami nawet nie z rodziny, tylko czarodzieje,
oddający cześć bohaterom. Usiadła na małej ławeczce i wyczarowała na nagrobku
mały bukiet z lilii. Spojrzała z ukosa na trzy inne groby. Jeden duży, w którym
spoczywał Remus wraz z Tonks oraz mniejsze dla upamiętnienia Syriusza i jego
brata Regulusa. Lily zamyśliła się, wiele osób, po wojnie było zdziwionych
decyzja jej ojca o postawieniu pomnika młodszemu z Blacków. Kiedy wiele lat
później go o to zapytała, opowiedział jej o odważnym czarodzieju, który odkrył
sekret Voldmerota i umarł próbując go powstrzymać mając zaledwie osiemnaście
lat.
Lily
wyczarowała po lilii na każdy nagrobek i schowała różdżkę do kieszeni kurtki.
Zagryzła dolną wargę i pustym wzrokiem wpatrywała się w nazwiska wyryte na
marmurze.
Zawsze
uważała, że jej ojciec starał się jak mógł, ale nadal kładł na nich dużą
presję. Szczególnie na Albusie, który ciężko przeżywał to wszystko. Lily zawsze
nie umiała opisać wdzięczności do Scorpiusa, za to, że był jedną osobą, która
trzymała jej brata przez kompletnym zapadnięciem się w ciemność. Ani Lily ani
James nigdy nie potrafili dotrzeć w taki sam sposób do Ala.
-
Przykro mi, że nigdy nie mogłam was poznać – powiedziała szeptem, który poniósł
się po cmentarzy wraz z wiatrem – I przykro mi, jeśli kiedykolwiek was
zawiodłam.
Wstała z ławeczki i
spojrzała w stronę jednego z grobów.
-
Gdybyś tylko tu był, może powiedziałbyś mi, jak mam sobie z tym wszystkim
poradzić, bo czasami myślę, że z dnia na dzień tylko coraz bardziej zapadam się
w bezdenną otchłań.
Odpowiedziała jej tylko głucha
cisza, a ona zamknęła oczy i ruszyła w stronę kościoła. Wróciła do Los Angeles,
które przywitało ją swoimi światłami i głośnymi dźwiękami.
*&*
Hugo stał oparty
plecami o blat stołu. W dłoni trzymał kubek z gorącą herbatą. Jego rozmówca
wydawał się już lekko podenerwowany jednak młody Weasley nieugięcie podziwiał
kształt fusów spoczywających na dnie naczynia.
- Nie
powiedziała mi o tym – mruknął nie podnosząc wzroku na Harry’ego Pottera – Ale
nawet gdyby mi powiedziała wujku, trzymałbym to w sekrecie. Tak zachowują się
przyjaciele. I ja również chce wiedzieć gdzie się znajduje i czy jest
bezpieczna, ale może tego właśnie jej na razie trzeba. W końcu wszyscy dobrze wiemy,
że Lily Luna to uosobienie rebelii, ognia nie do okiełznania. Zrobi co uważa za
słuszne.
Mówiąc to Hugo
uchwycił niebieskie oczy Teda Lupina wpatrujące się w niego z kanapy w salonie.
Posłał mu zawadiacki uśmiech i wrócił spojrzeniem do Harry’ego.
- Wszystko wiąże
się z tą misją aurorów o której każdy milczy. Lily przed czymś ucieka, my po
prostu jeszcze nie wiemy przed czym. I może po prostu jeszcze nie wiemy, że
sami powinniśmy uciekać, gdzieś cholernie daleko.
Z tymi słowami
Hugo skierował się do salonu, gdzie pozostali goście Potterów rozsiadali się
wygodnie na sofach. Chłopak zajął miejsce obok swojej matki i upił łyk ciepłego
napoju.
Nigdy nie
przepadał za tematami poruszanymi na rodzinnych spotkaniach, jednak tak rzadko
miał ostatnio okazję spotkać się z tymi ludzi, że nie narzekał.
- Jak idzie
pisanie nowej książki Hugo? – zapytał znienacka Ted, wyrywając go ze wszystkich
myśli.
- Musiałem na
razie odłożyć ten temat i zająć się
reportażem poruszającym kwestie mugolskiej medycyny w sposobach leczenia
stosowanych przez czarodziei. Musze powiedzieć, że to naprawdę ciekawy temat i warty
uwagi.
- Ale wymaga
dużo więcej pracy niż pisanie fikcji, bo nie można wszystkiego wyssać z palca –
zauważył James, który siedział na dywanie przed kominkiem trzymając w dłoni
dłoń Alice.
- Dziękuję za tę
uwagę James, jednak obawiam się, że pisanie, nawet i fikcji jest bardziej
wyczerpujące niż latanie w koło na miotle.
Hugo uwielbiał
swoje życie. Uwielbiał miejsca jakie zwiedził po ukończeniu Hogwartu. W swoim
sercu długo nosił piękne krajobrazy Greckich plaż oraz wspaniałą infrastrukturę
Dubaju. Przelewał swoje doświadczenie na kartki pergaminu. Spisywał historię
które usłyszał i obracał je w cudowne słowa. Budował charaktery i burzył
królestwa. Pisanie fantastyki było czymś co zawsze uwielbiał. Czymś, czemu
poświęcił swoje życie.
- Pamiętaj,
jeśli kiedyś będziesz potrzebował kogoś by nauczył cię czytać, myślę, że
zdobędę czas pomiędzy wysysaniem bzdur z palca, a zarabianiem galoenów, żeby
cię nauczyć. Czego się nie robi dla rodziny – mrugną do swojego brata
ciotecznego i radośnie się uśmiechną.
- Jak widać
pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają – zauważyła Ginny z uśmiechem.
- Hugo, to byłby
zaszczyt uczyć się tej sztuki od ciebie, ale nie wiem czy sprostałbyś wyzwaniu
– odparł James i wzruszył ramionami, lekko się uśmiechając.
- Zawsze możemy
to sprawdzić.
*&*
Droga J. Muszę powiedzieć, że oni wszyscy wtedy bali
się o mnie. Wcale się im nie dziwię. W każdym razie dostawałam od nich mnóstwo
listów, jednak odpisywałam tylko na te od wujka Georga. A uwielbiałam czytać te
od Hugona. Scorpius co chwila wysyłał mi wyjce. Jedyne co w nich było to
przeklinanie na moją osobą. Jednak muszę powiedzieć, że niezmiernie ucieszyłam
się, gdy w jednym z nich zaznaczył, że Albus wraca na prostą. To chyba była
jedna z najlepszych wiadomości ostatnich miesięcy. Ja jednak zawsze kibicowałam
ich dwójce i jestem ciekawa, kiedy wreszcie zdecydują się na wykonanie
odpowiedniego kroku. Przepraszam J., ale Albus i Scorpius mieli w sobie to coś,
czego zawsze im zazdrościłam.
Znam Cie tyle lat, że wiem o kim chcesz usłyszeć.
Ted Remus Lupin
stał i podziwiał księżyc błyszczący w oddali. Była pełnia, a on czuł mrowienie
biegnące wzdłuż kręgosłupa. Nie był wilkołakiem jak jego ojciec, ale obawa
przez księżycem na zawsze zakorzeniła się w sercu czarodzieja. Umiał jednak
dostrzec jego piękno i majestat. Oraz to jak królował wśród nocy i gwiazd.
- Co chcesz mi
przez to powiedzieć? – zapytał, tonem ostrzejszym niż zamierzał i odwrócił się
w stronę swojej rozmówczyni – Victorie – wymówił jej imię niemal z
namaszczeniem, opanowując swój głos -
Wybaczyłem ci. Wybaczyłem ci, już w momencie kiedy mi o tym powiedziałaś. Nawet
cię rozumiem. Byliśmy przyjaciółki odkąd pamiętam, zakochaliśmy się w sobie gdy
miałaś czternaście lat na Merlina! Tamtego
wieczoru pokłóciliśmy się i to była w tym też moja wina i naprawę Tori
wybaczyłem ci już wtedy, gdy pojawiłaś się z płaczem w moich drzwiach.
Ted podszedł do
niej powoli. Jego dom osiadła w pół mroku. Gdzieś pod nimi słychać były szum
ulicy Pokątnej. Ostatni czarodzieje odchodzili by udać się do swoich domów. Ale
on stał, tonąc w ciemnościach swojego
mieszkania. Delikatnie odgarnął włosy z twarzy Victorie Weasley.
- Przykro mi,
ale myślę, że żadne z nas tego nie potrzebuje– powiedział cicho.
Kobieta
uśmiechnęła się i zacisnęła palce na jego prawej dłoni.
- Nadal jesteś
jednym z moich najlepszych przyjaciół. Jest mi cholernie przykro, z powodu tego
co zrobiłam Teddy i naprawdę chciałabym odbudować naszą relację, ale szanuje
twoją decyzję. Tylko proszę, nie odtrącaj mnie jako swojego przyjaciela.
Jej głos odbijał
się echem w jego głowie jeszcze wiele miesięcy później. Ted obiją ją ramionami
i przycisną sobie do piersi. Vic objęła go w tali i powiedziała:
- Nie mam
pojęcia co stało się podczas tej misji. Wiem, tylko że wstrząsnęło to tak Lily,
że aż uciekła. Ale ty też tam byłeś Ted i znam cię i to, co się tam stało
odcisnęło na tobie jakieś piętno. Możesz mi o tym opowiedzieć, jeśli
potrzebujesz kogoś, kto cię wysłucha.
Ted wziął
głęboki oddech i odsunął się od Vic na tyle, by spojrzeć w jej niebieskie oczy.
Zagryzł delikatnie dolną wargę, zanim powiedział:
- A co, jeśli
ciągle się myliliśmy? Co, jeśli nadchodzi kolejna wojna?
Vic nie ugięła
się pod jego spojrzeniem, w zamian za to odpowiedziała:
- To znaczy, że
stawiły jej czoła razem.
Wyrwała się z
jego uścisku i podeszła do blatu w kuchni. Nalała wody do czajnika i zaparzyła
herbatę. Siadając z dwoma kubkami, przy małym dębowym stole rzekła:
- Teraz możesz
mi wszystko opowiedzieć. Od początku do końca.
*&*
Praca była odstresowująca i wymęczająca za jednym razem. Lubiła się w
niej pogrążać i oddawać. Nie wybrała jednak miejsca, gdzie prawie nic nie
działo nie bez powodu. Lily nie przeszkadzała papierkowa robota. Oraz nie miała
nic przeciwko wyprawom i obstawom ludzi z ministerstwa w sprawie jakiś
magicznych przedmiotów. Jednak, nie umiejąc się do tego nikomu przyznać,
panikowała naprzeciwko innych czarodziejów.
Tak właśnie było
teraz. Nina stała nad nią z wyciągniętą ręką. Lily kręciło się w głowie, a jej
oddech był dziwnie przyśpieszony. Serce waliło jak oszalałe, a świat dokoła wirował.
Nina
krzyknęła tylko drętwota, a z jej różdżki wystrzelił czerwony snop światła.
Jednak to wystarczyło, by Lily Luna nie zareagowała. Stała jak zamrożona, a
przed oczami widziała znów scenę rozgrywającą się setki kilometrów stąd.
Zaklęcia przelatywały obok jej
głowy. Zielone smugi światłą dogrywały się na tyle ciemnej nocy. Nawet księżyc,
tego dnia, zawstydzony schował się za chmurami. Nie spojrzała za siebie, by
wiedzieć, kto ją osłania. Czuła jego obecność, na długo przed tym, zanim
wskoczył na podwyższenie obok niej.
Ted Remus Lupin pełen gracji, w
fioletowej pelerynie stał odwrócony do niej plecami i ciskał zaklęcia w
zamaskowanych ludzi za nią. Osłaniali się i wyczuwali swoje ruchy. Byli
idealnie skoordynowanie. Każdy ich ruch pokrywał się ze sobą.
Obydwoje
zrobili pół obroty w tym samym czasie, by uderzyć zaklęciem wrogów za swoimi
plecami. Lily chybiła. O parę milimetrów. Jednak maska, maska przywodząca na
myśl wojowników Czarnego Pana opadła z brzdękiem na podłogę. Słyszała ten
dźwięk milion razy w swoim koszmarach.
-
Lily!
Potter wzięła głęboki oddech i
uśmiała gwałtownie na materacu, mrugając oczami. Zdezorientowana spojrzała na
Ninę i krzywo się uśmiechnęła:
-
Przepraszam, cholera jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło, ale byłam taka rozkojarzona.
Przez ostatnie dni jestem po prostu oszołomiona, myślę, że to po prostu przez
to, że nigdy nie byłam tak daleko od domu.
Próbowała grać głupią, czasami to
działało, czasami nie. Teraz po prostu chciała uniknąć rozmowy. Chciała
zniknąć. Chciała zapaś się w swoją bezdenną ciemność, która powoli w niej
narastała.
-
Tęsknisz za swoją rodziną? - zapytała
delikatnie Nina, gdy Lily, korzystając z jej pomocy, podniosła się z ziemi.
Rudowłosa spojrzała wtedy głęboko w piwne oczy panny Watson i skłamała:
-
Bardzo.
Bardzo fajny masz styl, a i fabuła mnie zaciekawiła :D No i uwielbiam imię Savannah! Sama już kilkukrotnie w swoich opowiadaniach go używałam :D Poza tym, wybrałaś na bohaterów samych urodziwych aktorów, a że lubię ładnych ludzi to tym przyjemniej sie czyta :D A do tego wszystkie postaci przedstawiasz bardzo fajnie, widać że masz konkretną wizję na to opko. Na pewno wpadnę znowu :) Weny życzę i zapraszam do siebie! ;*
OdpowiedzUsuńrose-to-nie-rosie.blogspot.com
Dziękuję za komentarz! :*
UsuńImię Savannah ma moim zdaniem jeszcze dwa fajne skróty i brzmi naprawdę świetnie, do tego jest dość niepopularne i rzadko spotykamy bohaterki z takim własnie imieniem.
Uwielbiam czasami siąść i poszukać aktorów pasujących do wizji moich bohaterów. Jakoś mnie to odstresuje i od razu poprawia humor. :)
Hm, w poprzednim komentarzu chyba zapomniałam wspomnieć o najważniejszej rzeczy. A mianowicie o tym, że bardzo podoba mi się czas, w którym osadziłaś akcję. Bo o dorosłym życiu dzieciaków z młodego pokolenia chyba naprawdę trudno coś znaleźć (zdarzyło mi się to z trzy razy w życiu). A przecież to otwiera tyle ciekawych ścieżek...
OdpowiedzUsuńI czyżby zapowiadała się kolejna wojna? Cholera, naprawdę uwielbiam wojenne wątki. Pałam do nich chorą miłością, chociaż często łamią serca.
Listy do J. nadal są tajemnicze i klimatyczne. I przy tym pierwszym, podczas wspomnienia o Halloween, zaczęłam czuć się źle z tym, że moje ulubione święto wkrótce nadchodzi. A potem przypomniało mi się, że tej nocy umarli rodzice Harry'ego... Nawiązując do nich – później miała miejsce wizyta Lily na cmentarzu. To naprawdę okropne i gorzkie, że chociaż była tak blisko domu, to nie mogła tam wstąpić...
Jeszcze wspomnę, że Savannah z rozdziału na rozdział zaczynam lubić coraz bardziej, a tytuły rozdziałów są bardzo ładne i wypadałoby też wspomnieć o fragmencie z Hugosiem, który mnie urzekł, bo a) to, że nie wydałby sekretów Lily, b) jest pisarzem! Hugo-pisarz! Matulu, w życiu bym na to nie wpadła, a przecież to takie g-e-n-i-a-l-n-e.
Kiedy właśnie zastanawiałam się nad stworzeniem opowiadania to rozważałam osadzenie Lily właśnie w czasach szkoły, ale jakoś pisanie o ludziach w Hogwarcie nie przyciąga mnie za bardzo. Dużo bardziej wole tworzyć o postaciach troszkę już starszych, z ukształtowanym bardziej charakterem i światopoglądem.
UsuńJa w sumie nigdy nie myślałam szczególnie o Hugonie, był młodego pokolenia postacią nad którą nigdy się nie rozwodziłam. I kiedy tutaj zaczęłam o nim myśleć, uznałam, że potrzebuje dać mu coś, co rzadko dostaje w fan fiction/; trochę uwagi. I jakoś tak dałam mu coś swojego: zamiłowanie do fantastyki. Jakoś zaczynam mieć do niego spory sentyment w tym opowiadaniu. :)
Przyznam, że robi się coraz ciekawiej z rozdziału na rozdział :D I bardzo się cieszę, że bohaterami są dorośli ludzie, którzy już jasno wiedzą, czego chcą od życia. To nie dzieci we mgle, tylko dorośli ze swoimi planami, marzeniami.
OdpowiedzUsuńUwielbiam narracje Lily. W swoisty sposób ona łączy i spaja wszystko. Dzięki temu każdy rozdział.
Fajnie, że poznaliśmy historię Savannah, to co się za nią kryło, nawet jeśli to jednak dosyć ponura historia. Charłactwo w rodzinie pełenj magicznych dzieci niewątpliwie musiało być ciężkim przeżyciem.
A Lily... Cóż, tęskni, ale uparta jest jak osioł. Ciekawa jestem, co się zdarzyło na tamtej misji z Tedem - czy to realnaa zapowiedź kolejnej wojny? Czy to naprawdę wymagało ucieczki?
bardzo rozbawiła mnie rozmowa Hugona i Jamesa, idealne cioteczne rodzeństwo niekiedy potrafi grać jak prawdziwe i tak mocno denerwować siebie nawzajem :D
Ted wydaje się słodziaśny, ale za Victoire już nie przepadam. Napuszona damulka. Trudno nie obwiniać jej o sprowokkowanie ucieczki Lily (jakoś nie mam serca obwiniać o to Teda, naprawdę).
pozdrawiam i czekam na następny :P
Brakowało mi zawsze charłactwa takiego pokazanego z bliska w książkach Rowling. Bo jednak mieliśmy dwie starsze postaci, ale przecież nie mogliśmy poznać co sądzą o tym młodzi bohaterowie.
UsuńJa jakoś często mam problem z Victorią, może jestem dla niej trochę uprzedzona? Ale muszę przyznać, ze czeka ją też trochę miłych wątków tutaj.
A ja mam w tym opowiadaniu taki problem z Tedem, bo jeszcze nie zdążyłam go rozgryźć i tego, czego od niego chce. ;)
Mam nadzieję, że powrócisz do pisania?
OdpowiedzUsuńFajnie się to czyta. I też właśnie podoba mi się, że bohaterami są dorośli - wbrew pozorom, daje im to spore pole do popisu!