Droga J. Kłamstwo przyległo do mnie niczym skóra. Oni
wszyscy chcieli widzieć we mnie kogoś, kto uciekł z rodzinnego miasta by
uwolnić się spod potęgi tego nazwiska. Pozwoliłam im w sto wszystko wierzyć.
Pozwoliłam im wierzyć, że tęsknie za każdym z rodziny, że chciałabym się z nimi
zobaczyć, ale jednocześnie nie mogę, bo to dobry czas by wreszcie zacząć
samodzielnie żyć. Oni ciągle patrzą na mnie i mówią, że tutaj nazwisko „Potter”
nie załatwi mi taryfy ulgowej. Uśmiecham się do nich i przytakuje głową mrucząc
ciche „dziękuje”. Czas mija tak
nieubłaganie szybko, że niemal jestem
wdzięczna. Dni zlewają mi się jeden po drogim i nawet nie dostrzegam, gdy świat
zaczynają zdobić świąteczne ozdoby. Opowiem ci wpierw co działo się u mojej
rodziny. Myślę, że o tym chciałabyś posłuchać.
James zakończył właśnie dekorowanie
choinki. Zaklęciem nałożył na najwyższą gałąź połyskującą gwiazdę. Wszyscy
wydawali się być w dobrych nastrojach. Święta tego roku obchodzono jak,
tradycja nakazywała w domu dziadków Weasley’ ów. James, Norę wspominał z
ciepłem wakacji w sercu i podmuchem wiatru, gdy wszyscy razem grali w
Quidditcha na pobliskim polu.
Kiedy rozejrzał się po pokoju, wzrok
zatrzymał się na Albusie. Jego młodszy brat stał odwrócony do niego tyłem,
zajęty wieszaniem pstrokatego łańcucha na gzymsie kominka. Zauważył zmianę jaka
zaszła w Alu. Choć na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, to drobne
uśmiechy, brak złości i spokój mówiły wszystko. James doskonale wiedział komu powinien
za to dziękować. Minęły miesiące odkąd widział swojego brata niczym nie
odurzonego, albo wściekłego.
- Gapisz się – powiedział lekko
Albus. Jim zamrugał gwałtownie, po czym zaczął iść w stronę brata.
- Cieszę się, że z twojego szczęścia
i tyle – powiedział najstarszy z Potterów i zamkną młodszego w niedźwiedzim
uścisku – Martwiłem się o ciebie Al i byłem przerażony, bo nie wiedziałam jak
mogę ci pomóc.
- Dzięki za troskę James –
odpowiedział Albus, klepiąc brata po plecach – Ale nie mogę oddychać.
Jim wypuścił go z uścisku i z radosnym
uśmiechem na twarzy powiedział:
- Brakowało mi ciebie młody.
Śnieg stukał w okna wysokiego domu.
Nieboskłony chyliły się ku horyzontom, zdobione przez piękne konstelacje gwiazd
zapierały dech w piersiach tym, co dzisiejszej nocy chcieli je oglądać. Nikt
jednak w Norze nie zaprzątał sobie dzisiaj głowy widokiem za oknami. Byli oni
skupieni na sobie, rzadko spotykając się w tak licznym gronie. Poruszali
kwestie związane ze swoimi życiami zawodowymi, rodzinnymi. Uśmiechali się do
siebie i łagodzili śmiechem upadki. Tego wieczora panowała tylko jedna reguła:
Nikt nie porusza tematu Lily Luny Potter. I miłe momenty miały trwać jeszcze
przez chwilę, dopiero pod koniec spotkania, ktoś postanowi złamać tą zasady.
Rozumowa trwała w najlepsze, w
momencie gdy James Potter wstał ze swojego miejsca razem z Alice, ze słowami,
że chce coś ogłosić. Oczy całej rodziny skierowały się na niego. Harry i Ginny
patrzyli na syna z lekkimi uśmiechami, jakby przeczuwali co chce im powiedzieć.
Albus i Scorpius siedzieli przez cały wieczór trochę spięci, a teraz
przyglądali się najstarszemu Potterowi wraz z jego żoną z zaciekawieniem. Ted
mrugnął zachęcająco do swojego przyjaciela. Hugo zdawał się być nie
zainteresowany i przyglądał się widokowi za oknem, podziwiając gwiazdy
jaśniejące w mroku. Hermiona i Ron spojrzeli na siebie, po czym zawiesili wzrok
na Jamesie i Alice. Rose zerkała tylko w stronę kuzyna, starając się unikać
szarych oczy pewnego blondyna. Frank patrzył na swoją siostrę Alice z
zawadiackim uśmiechem. Nawet mała Madeline zamilkła. Neville trzymał ramię na
oparciu krzesła swojej żony Hanny i obydwoje z wyczekiwaniem obserwowali
Jamesa. Draco Malfoy z opanowaniem przyglądał się całej sytuacji. A Molly i
Artur uśmiechali się nieznacznie, splatając swoje dłonie na stole.
- Mamy wam wszystkim coś ważnego do
zakomunikowania – zaczął James, lekko się uśmiechając.
- W najbliższym czasie grono
Potterów nieznacznie się powiększy – dokończyła Alice i lekko dotknęła swojego
brzucha.
Zaczęły
się grupowe uściski, wspólne życzenia szczęścia i miliony pytań do przyszłych
rodziców. Wrzawa radości i atmosfera szczęścia unosiły się przez resztę kolacji
i zaprowadziły naszych bohaterów na kanapy w salonie. Cicho skwierczący ogień
w kominku i lekkie zawodzenie Celestyny
tworzyło świąteczną atmosferę w niedużym domku.
O tej porze, gdy dochodziła już północ
Draco wraz z państwem Longbottom teleportowali się do swoich domów. Chwilę
później towarzystwo opuściła także i Rose, tłumacząc się tym, że jutro musi być
na dyżurze w pracy.
Hugo siedział obok Scorpius i w
ciszy dyskutowali o swojej wspólnej pracy nad mugolską i czarodziejską
medycyną. Albus zajął miejsce obok Malfoya i z rękami splecionymi rozmawiał z ojcem
na tematy, jak bardziej neutralne. Ginny, Ron oraz Jamesem dyskutowali o
ostatnich treningach reprezentacji Anglii. Alice siedziała na podłodze obok
Teda i wraz z Hermioną dyskutowali o ostatnich atakach.
- To wszystko staje się coraz bardziej
niebezpieczne. Ataki są gorsze niż do tej pory. Nie wiemy nic o tych
czarodziejach, dlaczego to robią, ani kim są. W Ministerstwie robi się naprawdę
gorąco. Wszyscy obawiają powtórki sprzed ponad dwudziestu lat. - Hermiona
swoimi słowami zwróciła na siebie uwagę Harry’ ego i Albusa.
- Alice i Ted dobrze wiedzą, że
nawiązaliśmy kontakt ze wszystkimi, którzy mieli kiedykolwiek coś wspólnego ze
Śmierciożercami.
Pan Potter spojrzał lekko na
Scorpiusa, bojąc się, poruszania niektórych tematów. Blondyn złapał spojrzenie
jego zielonych oczu i lekko się uśmiechną, po czym powiedział:
- Wiem, co wydarzyło się podczas
wojen z Voldemortem i jestem świadomy roli mojej rodziny w tym, naprawdę.
Harry
pokiwał głową i przejechał dłonią po czole:
- Mam tylko nadzieję, że historia
nie zamierza się powtórzyć.
- Na pewno tego nie unikniemy, jeśli
będziemy zatajać pomiędzy sobą ważne informacje – powiedziała Alice wpatrując
się w ogień dogasający już w kominku. Poczuła na sobie świdrujące spojrzenie
oczu Teda, jak gdyby w myślach chciał jej przekazać, aby się zamknęła.
- Powiedz nam Ted, co takiego
zobaczyłeś pod filarami? – zapytała, tym razem odwracając głowę i patrząc
prosto w jego niebieskie tęczówki – Bo mam wrażenie, że jeśli ja nie zadam ci
tego pytania, to nikt inny tego nie zrobi, a przecież wszyscy zaczynają się już
obawiać. Czarodzieje widzą, że coś się dzieje, a my milczymy.
W salonie zapadła cisza. Wszyscy
patrzyli na Alice z zaskoczeniem oraz lekkim zdenerwowaniem. Czekali na to, co
powie Ted Lupin.
- Jeden z nich stracił maskę –
kobieta ciągnęła dalej - Stał za tobą, jednak kiedy uderzyłeś zaklęciem w
przeciwnika po swojej stronie, on się teleportował. Ale Lily zamarła i ty się
odwróciłeś. Kogo wtedy zobaczyłeś? Kto był po drugiej stronie maski?
- Kiedy odwróciłem głowę, on już
znikną – powiedział twardo Ted – Nie widziałem jego twarzy.
- Pieprzysz.
- Alice! – James patrzył na swoją
żonę ze zmartwieniem – To nie miejsce, aby-
- Może gdyby nam powiedział kto to
był, wtedy byśmy wiedzieli, kogo tak bardzo przestraszyła się Lily, że aż
uciekła Merlin wie gdzie!
Milczenie na powrót zawładnęło
pokojem. Harry, odezwał się po chwili, starając się zachować spokój i złagodzić
sytuację:
- Alice, nie masz dowodów
świadczących o tym by Ted mógł zobaczyć kto ukrywał się za maską. I nie
rozumiem po co miałby taić przed nami tą informację.
- Może po prostu zobaczył tam kogoś,
w czyją obecność sam do tej pory nie może uwierzyć – odpowiedziała Alice i
zlustrowała Teda wzrokiem.
- Wprowadzam się do Scorpiusa –
powiedział Albus i skupił na sobie wzrok całego pokoju. Nawet Hugo, który przez
ostatnią wymianę zdań siedział i pisał piórem w swoim zeszycie, podniósł wzrok
na szatyna. – Nie we współlokatorskim sensie, ale jesteśmy-parą, w tym sensie.
Al
spojrzał w prawo na swojego mężczyznę, który lekko się uśmiechnął i splótł
swoje palce z dłonią Pottera, dodając mu otuchy.
- To - zaczął powoli Harry, jednak
Ginny przerwała mu z uśmiechem:
- Nie jest dla nas żadne
zaskoczenie.
Albus
zmarszczył brwi i spojrzał na swoją matkę zaskoczony.
- Al, znamy was od tylu lat, że była
to tylko kwestia czasu.
~*~
Albus
siedział po turecku przy jednym z wielu pudeł ustawionych w salonie domu Scorpiusa.
Uwielbiał przebywać w tym mieszkaniu, które znajdowało się zaledwie parę ulic
od szpitalu świętego Munga. Al wiele razy powtarzał przyjacielowi, że przecież,
może się teleportować. Malfoy zawsze jednak z uśmiechem mówił, że
dziesięciominutowy spacer przed pracą jest miłą odmianą, dla późniejszego
zabieganego dnia.
Szare
ściany zdobiło niewiele obrazów, za to Al nigdy nie miał dość patrzenia na
miejsce nad kanapą, które zdobiły dziesiątki zdjęć. Duża ich część
przedstawiała przyjaciół w czasach szkolnych. Zawsze uśmiechał się patrząc na
te wszystkie fotografie, które były mapą najlepszych wspomnień w jego życiu.
-
Wszystko w porządku? – zapytał Scorpius wchodząc do pokoju. Albus odwrócił
głowę w stronę swojego chłopaka. Mokre blond włosy przeczesał do tyłu by nie
wpadały mu do oczu, a naga skóra lśniła od kropelek wody.
-
Nie wierzę, że nadal nosisz ten szlafrok – zaśmiał się lekko Al, gdy Scorpius
podszedł do niego i siadł za plecami, dłonią gładzą lekko jego plecy.
-
Oczywiście, że tak – odpowiedział i spojrzał w dół na swój zielony, w srebrne
paski szlafrok. Dostał go od Slughorna na zakończenie nauki w Hogwarcie i
wybitne stopnie z eliksirów. Nikt nie mógł wpaść, na gorszy pomysł.
-
Wybacz, że dzisiaj cię tak zaskoczyłem – powiedział cicho Al, opuszczając głowę
– Zachowałam się jak egoistyczny drań, znowu.
-
Hej – powiedział Scorpius i dwoma palcami uniósł podbródek Albusa, tak by ten
na niego spojrzał – Powiedziałem ci, że możesz o tym powiedzieć swojej
rodzinie, kiedy będziesz na to gotowy.
-
Tak, ale to dotyczyło też ciebie. Powinien cię o to zapytać, może nie chciałeś,
żeby rodzice Rose się o nas dowiedzieli, w ten sposób.
-
Rose wie – powiedział Scorpius, lekko się uśmiechając.
-
Jak to? – zapytał Al, lekko zaskoczony.
-
Przyjaźniliśmy się przez tyle lat i myślę, że ona ciągle wiedziała. Wiedziała,
że ją kocham, ale wiedziała też, że nigdy nie będę jej kochać tak, jak kocham
ciebie. Nie rozstaliśmy się w kłótniach, ani krzykach. Było nam przykro, ale
rozumieliśmy się nawzajem. Kazała mi napisać jak tylko zdobędę się na odwagę by
wyznać ci co czuje i jak na to zareagowałeś. Przepraszam, że ci nie
powiedziałem, ale nie chciałem, żebyś czuł presję, że musisz od razu wyznawać
to twojej rodzinie.
Albus
pokiwał głową i zbliżył swoją twarz do Scorpiusa oraz wyszeptał cicho:
-
Cieszę się, że już wiedzą – powiedział, zanim go pocałował. A wtedy zapomniał
wszystkich słów, bo żadne nie miały już dla niego znaczenia. Ich wargi
współgrały w idealnym rytmie. Al obrócił się do tyłu i nie przerywając
pocałunków zaczął kłaść blondyna na puszystym dywanie.
-
Myślałem, że chciałeś iść spać – powiedział Scorpius miedzy pocałunkami, gdy
jego dłonie zaczęły błądzić pod koszulką Ala i podsuwać ją do góry.
-
Widocznie znalazłem coś lepszego od spania – odpowiedział ściągając przez głowę
t-shirt i odrzucając go gdzieś na bok. Uśmiechnął się do swojego towarzysza, a
potem przyłożył usta do jego szczęki i pocałunkami zaczął schodzić coraz niżej,
nie bojąc się zostawić paru purpurowych śladów na szyi Scorpiusa.
-
Jeśli znów pójdę tak do pracy, zapytają się mnie, czy przypadkiem po drodze nie
wpadłem na jakiegoś wampira – powiedział cicho blondyn, jednak jękną, czując
jak Al przygryza jego obojczyk i uśmiecha się przy tym zuchwale.
-
I tak wiem, że to uwielbiasz i nie możesz temu zaprzeczyć– odpowiedział Al,
jedną ręką nadal się podtrzymując, a drugą odwiązując szlafrok Scorpiusa.
-
Moi współpracownicy jednak nie tak bardzo – odpowiedział i oddech uwiązł mu w gardle,
gdy lekko przygryzł jego sutek – I wcale nie zamierzałem temu zaprzeczać
Potter, jednak mógłbyś zostawiać te ślady po sobie, w miejscu mniej widocznym.
-
Na przykład tutaj Malfoy? – zapytał mocno zaciskając zęby w miejscu, nad jego
pępkiem – Czy może tutaj? – dodał, schodząc pocałunkami coraz niżej – Choć i
tak wiem, że tutaj lubisz najbardziej – powiedział cicho, całując początek jego
męskości.
-
Skończ już gadać – odpowiedział cicho Scorpius, a jego oddech drżał i zdradzał
każde jego emocje. Zatopił palce lewej dłoni w ciemnych włosach Albusa, a drugą
zaciskał na dywanie.
-
Skoro tak mówisz – odpowiedział Al. – Pamiętaj tylko, żeby nie krzyczeć za
głośno, bo obudzisz sąsiadów piękny.
~*~
Lily
siedziała przy niewielkim stole w kuchni domu Savannah. Przed nią stały potrawy,
których nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Meksykańska kuchnia nie była w
Anglii zbyt rozpowszechniona i po spożytym jednym posiłku, wiedziała, że jeśli
kiedykolwiek wróci do domu, weźmie te wszystkie przepisy od swojej
przyjaciółki.
Choinka
połyskiwała w salonie po drugiej stronie korytarza. Savannah wynajmowała mała
mieszkanie, które nadal pozostawało większe od mieszkania Lily, w centrum
miasta. Postanowiły świętować Boże Narodzenie razem i mimo, że rudowłosa
tęskniła za domem, to czas spędzony z panną Grey był niezastąpiony.
Od
paru miesięcy, kiedy przebywała w Los Angeles czuła jakby coś opadło z jej
duszy. Poczuła się lżejsza i wolna. Nie czuła na sobie spojrzeń wścibskich
ludzi, ani żądnych wymagań, nieświadomie wywieranych przez rodzinę.
-
To jest przepyszne – powiedziała Lily wkładając do buzi duży kęs jedzenia –
Mogła bym za to umrzeć.
Sav
zaśmiała się i nalała sobie więcej wina.
-
Przepisy z rodzinnych stron.
-
Nigdy nie byłam w Ameryce Południowej. Musze powiedzieć, że mało podróżowaliśmy
z rodziną po innych miejscach niż Wielka Brytania. Ale dla takiego jedzenia,
mogłabym tam zamieszkać.
O
Lily Lunie Potter trzeba było wiedzieć tylko, że uwielbiała jeść. Miała to
podobno po wujku Ronie. James zawsze się z niej śmiał, że gdyby nie to, że gra
w Quidditcha to pewnie przypominała by wyglądem kafla. Trzeba mu było przyznać
w tym trochę racji.
Lily
uwielbiała też ćwiczenia fizyczne. Podczas pracy w Los Angeles spędzała dużo
czasu na siłowni, by dbać o swoje mieście. Walka różdżką to jedno, jednak jej
filozofia wyznawała też mocny prawy sierpowy. Nic nie odstrasza idiotów tak
bardzo, jak złamany nos.
-
Opowiedz mi o Meksyku – powiedziała Lily wymachując widelcem i sięgając po
kolejny smaczny kąsek.
-
Jest gorąco, pustynnie i legendarnie. Moi bracia, oni opowiadali mi historię ze
swojej szkoły magii, do tego, zanim uciekłam, przeczytałam każdą książkę o
czarodziejstwie jaką mieliśmy w domu. Mój ojciec był nauczycielem, więc
mieliśmy ich całkiem spoko. Jeśli będziesz kiedyś potrzebować eliksiru
miłosnego, to potrafię uwarzyć całkiem porządny.
Lily
siedziała z szeroko otwartymi oczami i widelcem zastygłym drodze między
talerzem, a jej ustami.
-
Nie bądź taka zdziwiona Lily – zaśmiała się lekko Savannah – To, że nie
posiadam w swojej krwi, nie oznacza, że nie umiem czytać i wrzucać składników
do garnka.
-
Jeśli ujmiesz to w takie słowa – powiedziała rudowłosa, wkładając do ust kęs
posiłki – Nigdy nie zastanawiałam się nad charłakami. Ale wydaje mi się, że to
niesprawiedliwe w stosunku do was. Powinniście móc uczyć się w szkołach magii,
jeśli, jak sama mówisz, są przedmioty w których moglibyście być świetni.
-
Wiem – odpowiedział Sav i wzruszyła ramionami – Ale lata tradycji ciężko jest
wymazać.
-
Przykro mi – powiedziała cicho Lily i posłała swojej przyjaciółce pocieszający
uśmiech. Gdzieś w głębi duszy i niepotrzebnie brała winę na siebie. Była
czarownicą i żyła w tym świecie. Ale brak podniesienia głosu w danej sprawie,
to również decyzja.
Siedziały
przy niewysokim drzewku, które udekorowały poprzedniego dnia. Światło
przebijało się przez okno w salonie,
tworząc piękną mozaikę kolorów na dywanie. Kobiety były ubrane w pidżamy i
zajadały się ciastkami, jeszcze przed śniadaniem,
-
Pamiętasz fragment naszej rozmowy, gdy ci powiedziałam, że nie chce żadnego
prezentu? – zapytała Lily Luna sięgając po pakunek ze swoim imieniem. Sav
wzruszyła ramionami i powiedziała obojętnym tonem, rozpakowując swoje pudełko:
-
Mówiłaś coś? Pewnie musiałam to przegapić, podczas twojej paplaniny.
Lily
rzuciła jej spojrzenie spode łba i odwiązała czerwoną wstążkę. Jednak,
uśmiechnęła się prawie niezauważalnie. Uciekając z Londynu, chciała odciąć się
od wszystkich, a nie odnaleźć tak wspaniałą przyjaźń.
~*~
Muszę was przeprosić za tą długą nieobecność! W tym roku rozpoczęłam studia i ostatni miesiąc upłyną mi strasznie szybko zważywszy na tyle nowych doświadczeń i znajomości. Zostały mi do wrzucenia tylko dwa rozdziały do przodu, a niestety nic ostatniego nie napisałam, więc nowy rozdział może pojawić się prędzej za trzy tygodnie, niż za dwa.
Do kolejnego napisania, drodzy czytelnicy :)
UWIELBIAM i oby tak dalej. Świetne opowiadanie. :)) Nie muszę mówić, na fragmenty jakiej pary najbardziej czekam. ^__^ :D
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz! <3
UsuńMam nadzieję, że dobrze się domyślam, którą parę masz na myśli ^^
Hej ;).
OdpowiedzUsuńCudowna, świąteczna atmosfera. Przez całe opowiadanie myślałam, że obchodzę święta z Wesleyami :3. Potrafisz stworzyć niezwykły klimat. Czekam na nexta :)
Bardzo dziękuję za wiadomość. <3 Muszę przyznać, ze jest im trochę przykro, że no rozdział nie zgrał się, ze świętami ustawionymi w naszym kalendarzu, ale no nie można mieć wszystkiego. ^^
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńJestem i ja ;D Doskonale wiem, co masz na myśli pisząc o zamieszaniuk, które wprowadzają w życie człowieka. i szczerze? Wątpię, czy jest się w stanie do tego kiedykolwiek przyzywczaić :D
OdpowiedzUsuńFajnie, że u nich święta ;D Szkoda trochę, żę się to nie zbiegło w czasie, ale i tak miło poczytać o świętach, gdy do Bożego Narodzenia jeszcze tak bardzo daleko.
Bardzo spodobało mi się, że Albus zakumonikował rodzinie o swoim związku z Malfoyem - brawo dla niego! Czas kończyc ze złudzeniami, niedomówieniami i mówić prawdę.
Lily... Cóż, mam wrażenie, żże ta jej ucieczka to trochę kara. Tylko nie wiem, kogo ona bardziej chce ukarać siebie czy Teda?
Plus Alice wreszcie poruszyła też ważny temat, co się właśnie stało wtedy, na misji T. i L. kogo zobaczyli? O co w tym wszystkim chodzi? Szczerze już nie mogę się doczekać tego wyjaśnienia, dowiedzenia się, co wtedy zaszło, co sprawiło, że Lily wzięła nogi za pas.
Pozdrawiam ;)
Powiem Ci, że już przynajmniej nie gubię się schodzą z góry na dół na wydziel i mam za sobą pierwszego kolosa z Rzymu, więc powoli zaczynam się odnajdywać w tej rzeczywistość. I muszę przyznać, że bardzo mi się ona podoba.
UsuńUwielbiam relację Malfoya z Albusem i tak ciągle siedzą mi w głowie, że może jak skończę Kwestię,to pokuszę się o coś z nimi w roli głównej. Kto wie.
Tak bardzo chce dokończyć tą historię i opisać wszystkie te wyjaśnienia, a jednocześnie teraz boje się, że nie dam rady i znów zawieszę bloga,z racji tylu nowych obowiązków i zmiany trybu życia. Na razie szukam motywacji by chociaż usiąść przed komputerem.
Pozdrawiam :)
Za oknem pada śnieg, a ja czytam świętach. To nic, że mamy początek listopada - poczułam się jak w grudniu.
OdpowiedzUsuńPoruszony pod koniec rozdziału temat. Rany. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale przecież do ważenia eliksirów (czy wkuwania historii magii! podczas czytania wyobraziłam sobie nauczyciela-charłaka! ♥) nie potrzebna różdżka. To całkiem logiczne, że nawet charłak, w niektórych dziedzinach mógłby dać sobie radę. Ech, odkąd po latach zabrałam się za potterksiążki uderzyło mnie to, jak czarodzieje traktują mugoli (a tam, to nic, że z naszej winy, bo jesteśmy ignorantami i nie znamy się na mugolskiej modzie, ale musimy wymazać temu mugolowi pamięć, to wcale nie jest niemoralne i złe! #mistrzostwaquidditcha), skrzatów, ale charłacy mieli w książkach tak nieistotną rolę (staruszka od kotów i woźny-drań-którego-nie-da-się-lubić), że dopiero po Twoim fanfiku do mnie dotarło, że mogliby chociaż chodzić do tych szkół z nieco okrojonym materiałem. Ale "lata tradycji ciężko jest wymazać" i chociaż to okrutne, to w tym skostniałym, rowlingowskim społeczeństwie wydaje mi się to średnio możliwe. [*]
Albus i Scorpius totalnie mnie rozczulają i, och, totalnie rozpływam się przy ich fragmentach. I cieszę się mocno, że Scorp i Rose rozstali się w zgodzie!
I Potterom powiększy się rodzinka. ♥ Znaczy oby, bo różnie w życiu bywa i już zaczynam mieć jakieś straszne wizje poronienia. Ale trzymam kciuki za małego Potterowsko-Longbottomowego potomka.
Jeszcze jedno! (ale zapłon) Niepokoi mnie obecność Draco i nieobecność Astorii, chociaż po premierze "Przeklętego dziecka", którego nie traktuję poważnie, jej śmierć wydaje mi się czymś bardzo właściwym i na miejscu... Ale i tak mam nadzieję, że Twoja po prostu robiła w tym czasie coś innego niż, no, bycie pod ziemią. Ale jeśli jest inaczej, to też rozumiem i akceptuję!
UsuńZgadzam się z przedmówczyniami, udaje Ci się odtworzyć klimat, a i sama treść wciąga :-)
OdpowiedzUsuń